poniedziałek, 4 stycznia 2016

Najlepsza książka dla dzieci

Hej, hej, witam w nowym roku!
Wzięło mnie ostatnio na czytanie. Siedzę wieczorami przy choince, gdy cały dom już śpi, i przewracam stronę za stroną.
Święta upłynęły szybko, choć... odrobinę mi się nudziło ;) Jeden dzień spędziłam w domu i oglądałam wszystko, co tylko oferowała telewizja. W tym "Dzieci z Bullerbyn". Wraz z tym filmem powróciły piękne, stare wspomnienia.




"Dzieci z Bullerbyn" to moja ulubiona książka z dzieciństwa. Czytałam ją w przybliżeniu z milion razy. I teraz, gdy obejrzałam ten film, w moim mózgu natychmiast otworzyły się odpowiednie szufladki. Znacie to uczucie, gdy słyszycie w radiu stary przebój, a słowa automatycznie pojawiają się w głowie, choć dawno myśleliście, że o nich zapomnieliście? Właśnie o to mi chodzi. Coś pięknego.
Zmuszona tym zbiegiem okoliczności, wróciłam do Szwecji. I mimo że mam ponad dwadzieścia lat, nadal tak samo mi się tam podoba.
Kto nie czytał, niech żałuje. Albo nie, niech szybko nadrabia zaległości. "Dzieci z Bullerbyn" to przede wszystkim historia o szczęśliwym, beztroskim dzieciństwie. Ale wcale nie chodzi w niej o bezstresowe wychowanie. Dzieci mają swoje obowiązki, pracują na polu itp., ale każdy ten obowiązek potrafią zmienić w niezłą zabawę.
Bullerbyn zamieszkują trzy dziewczynki (później dołącza do nich czwarta) i trzech chłopców. Cała ta gromada na ogrooomną wyobraźnię. Gdy trzeba wracać ze szkoły pieszo (i pokonać wiele kilometrów), dzieciaki nie marudzą, tylko wymyślają coraz to nowe zabawy. Mozolna droga do sklepu wydaje się krótsza, jeśli można zaśpiewać smutną piosence o kiełbasie. Spanie na sianie w stodole staje się wielką przygodą, a wyrwanie mlecznego zęba to doświadczenie zarówno przerażające, jak i przezabawne.
Gdy czytałam "Dzieci z Bullerbyn" kilkanaście lat temu, wydawało mi się, że te dzieciaki mieszkają w raju. Chciałam mieć tak jak oni.
A teraz myślę sobie, że wiele podobnych przygód przeżyłam na własnej skórze. Spanie w namiocie w górach (i jedzenie słodyczy, bo przecież w ciągu jednej nocy można umrzeć z głosu). Spanie na tarasie pod gołym niebem. Chodzenie do lasu, gdy ciemno i straszno. Opiekowanie się małym jagniątkiem. Chodzenie do niewielkiego strumienia, gdzie zawsze pełno było kijanek. Robienie żartów z miejscową gromadą.
Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że mam takie wspomnienia... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz