"Kosogłos" to ostania i zarazem moja ulubiona część "Igrzysk Śmierci". Pamiętam, jak czytałam ją po raz pierwszy. Moja siostra, która lekturę miała już za sobą, co chwilę wysyłała mi esemeski z pytaniem: "Gdzie jesteś?", "Co się teraz dzieje?" i tak dalej, chciała chyba, żebym jak najszybciej skończyła książkę i umarła z powodu złamanego serca.
Bo to właśnie robi człowiekowi "Kosogłos". Wydziera ci z piersi bijące, czerwone serduszko, rzuca nim o ścianę, rozdeptuje, rwie na strzępy, a potem skleja klejem marnej jakości i udaje, że wszystko jest w porządku.
Dlatego tak kocham tę książkę.